31 sie 2011

EtnoBadania: O zimnych stopach Matki Boskiej...opowieść o pewnej kapliczce




Przy bogactwie krzyży kamiennych na terenie Beskidu Niskiego widok kapliczki budzi zdziwienie. Kuta w kamieniu, na dole napis: 1895. Dziadek naszego rozmówcy kamień ściągnął zza góry: Ten kamień to przywieźli wołami z Kornut, wyklepali, wyrzeźbili. W środku jest figurka Matki Boskiej z dzieciątkiem, wiadomo tylko, że wyrzeźbiona przed wykuciem kapliczki. Dziś opiekunka kapliczki co kilka lat szyje nowe szaty dla Matki Świętej i Chrystusa, mają oni także inne ubrania na zimowa i letnią porę: bo przecież nie godzi się by Matka Boska nago chodziła.

Teraz kapliczka stoi daleko od szosy, wcześniej postawiona była przy drodze, przy niej to dawniej rozpoczynała się procesja: gdy się zaczynała wiosna to przychodziła procesja, ludzie i ksiądz, zaczynali od kapliczki, tu się pomodlili i hen lasem, aż na dolni koniec wsi szli.

Pewnego dnia figurka z kapliczki znika, cała rodzina zastanawia się kto ją mógł zabrać i kiedy. Jeden z członków rodziny w nocy ma sen, śni mu się Matka Boska, która tłumaczy swoje zniknięcie. Skarży się, że jej zimno w stopy od tego kamienia. Robią drewniany podest, kładą na niego chusteczkę i Matka Boska wraca i do dziś otacza opieką domostwo.

Marcelina Jakimowicz



30 sie 2011

EtnoBadania. Ubranie, buty i jedzenie zabrali. Zostawili list.

Cz.3

Partyzanci zachodzili czasem do domów. Mieszkali po lasach w okolicy. Ukrywali się.

Przyszło ich trzech a z nimi jeszcze dwie kobiety. Przeszli przez wieś. W trzech domach świeciło się światło. Do jednego domu weszli. Wzięli ubranie. Z następnego zabrali nowe buty. A ja jak fryzjer musiałem strzyc tych chłopaków – opowiada. W trzecim domu zastali tylko jedną kobietę, która wtedy była akurat czymś bardzo zajęta. Nad jakąś robotą siedziała. Mówili do niej: Babka! Babka wstawaj! Kolację nam szykować. A ona na to. Idźcie sobie weźcie z tej półki. Jedna tylko jestem. Nie bała się ostro do nich odezwać.

W Gładyszowie był posterunek. I tam Niemiec. Takie miał wysokie buty - wspomina. Przyjechali w nocy rozebrali go do golizny. Przywiązali. Wzięli co im było trzeba i poszli. Taki rozkaz mieli, żeby się uzbroić na wypadek, żeby Rosjan nie puścić powrotem na ukraińską ziemię.

Było tu też kilka chałup we wsi, gdzie się ukrywali. Ktoś musiał donieść. Przyjechało wojsko polskie i ich wszystkich wystrzelali. I chłopów i partyzantów.

Wspomina, że chcieli, żeby on szedł z nimi. Chcieli go zabrać ze sobą do UPA. Napisali w tej sprawie list. W tym czasie rządy UPA chciały organizować armię. Potrzebowali ludzi z doświadczeniem, którzy byli już na wojnie. Odpowiedział, że pięć lat spędził w wojsku i dla niego wojna już się skończyła. Mówili, że jak nie pójdę to zastrzelą. I tak się chowałem od lipca aż z początkiem grudnia.

Magdalena Pietrewicz

Kinga Zabawa

29 sie 2011

EtnoBadania. Zapieczętowane żarna, sklep u Ukraińca i cukier nie na sprzedaż, czyli opowieści, o tym, że…

Cz. 2

tak komenderowali, że nie było skąd pieniędzy wziąć. Ciężkie życie było. Za prace mało płacili. U rolnika za 50 groszy pracować, żeby sobie jakieś coś do ubrania kupić. Przyszła okupacja w 49 to jeszcze gorzej było. Wszystko trzeba było oddawać. Wszystko, wszystko i jajka i zboże, mleko, siano, zboże, ziemniaki. Owce, krowy były popieczętowane to wszystko trzeba było oddawać na spęd. Jeszcze później zakazali mąkę robić. Zapieczętowali żarna, bo zboże trzeba było dać koniom, bo nie miały co jeść. A nie robić sobie mąkę tutaj. Jednych wtedy zabierali do Niemiec a inni musieli pracować tu, w lasach. Ciąć drzewo dla Niemców, bo im strasznie potrzeba było takiego materiału opałowego. A kto miał konia to musiał wozić. W Gorlic pomierzyli wszystko. Zapłacili może 20 zł.

Chleba nie było gdzie kupić na początku. Potem taki Ukrainiec otworzył sklep to u niego można było kupić jakąś kanapkę, napić się herbaty. Cukru nie, tylko sacharynę. To znaczy cukier był ale nie na sprzedaż.

Zebrane cytaty z wywiadów

Magda Pietrewicz

Kinga Zabawa

27 sie 2011

EtnoBadania. Palone magazyny, rosyjski mundur, czyszczone ustępy, czyli powrót z wojny


Cz. 1

Urodził się w 22 roku w Bartnem. Powołany do wojska w 40. Służył w wojsku rosyjskim. Mówi, że zabrali go, żeby pomagał tego Niemca dusić. Na wojnie nie był długo, ale później jeszcze dziesięć miesięcy musiał zostać w wojsku rosyjskim. Wysłali go tam gdzie działała partyzantka, ta antykomunistyczna – jak to sam ujmuje. Partyzanci palili tamtejsze magazyny, burzyli kładki, które Rosjanie budowali, tak żeby Rosjanom na złość zrobić.

Wysłali nas tam, obrabiać to wszystko. – opowiada - A tam warta nie tak jak w polskim wojsku, że dwie godziny na noc i już zmiana. A tam cztery godziny. I trzeba było uważać na magazyn i na siebie, żeby tam gdzieś ktoś nie podszczelił tego co się pilnuje. Ciężkie było to życie tam. Tam poznał kulturę rosyjską. Bał się zsyłki na Syberię. Wspomina, że jak już wrócił czasem zagubione listy z Syberii trafiały pod sąsiednie adresy w wiosce.

A żeby móc wrócić do Bartne, potrzebne było zaświadczenie, że rodzina tu mieszka, choć już wtedy wiedział, że wyjechali na Ukrainę. Stryj pojechał do Gorlic i załatwił zaświadczenie. Był taki komendant na policji - spolszczony Niemiec: A co trzeba? Zaświadczenie? A dobra jest! I wypisał, że rodzice są w Bartnem.

Sam powrót trwał jeszcze trzy tygodnie. Pociągami. Często mnie zatrzymywali, bo dużo dezerterów było. Z wojska uciekali. I mnie też uważano za dezertera. A zaświadczenie takie dali, że jego trudno było przeczytać. Specjalnie takie robili. I tak kazali ustępy czyścić. Puścili nas. A tam drudzy nas złapali. I tak aż do Tarnowa. Najtrudniej było się dostać do Gorlic, bo tu most zawalony. Z powrotem wycofali nas do Tarnowa i tam jeszcze tydzień czyścili wszystko. I potem nas puścili na Nowy Sącz, objazdem. Kolega, z którym wracał namówił, żeby wyskoczyć z pociągu, schować się pod mostem i tam jeszcze przez trzy wioski przejść do jego domu. I tam, u niego przenocował i wyruszył do Bartego. Kiedy tak szedł rankiem, na skraju lasu, spotkał trzech chłopów. Krzyknęli: Stój! A to byli antykomunistyczni tacy – tłumaczy – Ja miałem mundur rosyjski znaczy się. A tutaj tak było, że partyzantka, tu w tych lasach się osadziła. Ale znalazł się jeden, porozmawiali my chwilę i tak się złożyło, że mój brat starszy żonaty z jego siostrą.

Wrócił do pustego domu. To było w 45 roku, z końcem grudnia. Poszedł do domu stryja. Tam go przyjęli jako jedenastego. Dziesięciu już było w domu. Więcej rodziny w Bartnem już nie było.

Magdalena Pietrewicz

26 sie 2011

EtnoBadania. I zostawili tylko Hitlera na ścianie... wojna, akcja „Wisła” i powrót na Łemkowyne we wspomnieniach Pana Dymitra



Pan Dymitr wspomina jak różne grupy walczące przewijały się przez łemkowskie domy, niemieckie, polskie wojsko i partyzanci, ci za których później Łemkowie zostali „przerzuceni na teren ziem odzyskanych”. Wspomina jak niekiedy ciężko było odróżnić kto jest kim:

Jedni gadali po polsku inni po ukraińsku pierun wiedział co to za jedni. Wojsko udawało, że to banderowce i na zmianę. Byli tacy co umieli po ukraińsku rozmawiać, a ci z lasu jak wojsko polskie niekiedy wyglądali. Tu jednego zbili. Przyszli do niego i rozmawiają po polsku a to banderowce byli. Pytają czy chodzą partyzanci? A on mówi: Oj panie chodzą i trzeba im dawać wszystko bo inaczej to bieda. On myślał, że to wojsko a potem zbili go, nie wiadomo było z kim się rozmawia.

Ludzie bali się, trzeba było dawać mleka, masła, sera bądź przygotować posiłek. Gdy ktoś się sprzeciwiał pokazywali broń, rzadko bili ale gdy nie dało im się, tego czego chcieli zabierali jałówkę bądź byka i zabijali w lesie.

Podczas okupacji niemieccy oficerowie wybrali sobie rodzinny dom Pana Dymitra. Razem z ordynatami na 2 miesiące zajęli chałupę, do rodziny powiedzieli tylko: Idźcie sobie gdzie chcecie! I poszli mieszkać do starej babki.

W Bartnem przed wojną mieszkały dwie rodziny żydowskie. Jedna miała sklep, miał tam papierosy, tytoń, cukier; drugi Żyd był szewcem. Do Bartnego przychodzili także Żydzi z okolicznych wsi i miasteczek: Żydzi handlowali, to nieraz chodzili za skórkami, z jakiegoś cielaka czy barana, czy z kozy i skupywali to znów jajka i szedł, zarabiał. Był taki co przyjeżdżał z Gorlic i chodzili po wiosce i handlował. Ich domy różniły się od reszty ponieważ były kryte papą. Łemkowie kryli słomą, co bogatszy kładł dachówkę bądź inwestował w gont lecz takich było mało. Gdy przyszła okupacja już ich nikt nie zobaczył.

W 1945 gdy Niemcy wycofali się z tych terenów pozostał po nich w domu Pana Dymitra tylko portret Hitlera na ścianie. Gdy rodzina weszła do domu, ojciec rozpalił w piecu, złamał portret i rzucił go w ogień...

W czerwcu 1947 przyjechało9 wojsko, zrobiło zebranie. Powiedziano mieszkańcom, że na drugi dzień z rana wszyscy mają być przygotowani do wyjazdu, zostały tylko 3 rodziny:

Nic nie tłumaczyli tylko powiedzieli, żeby wyjeżdżać bo banderowce napadają na polskie wioski. To było, żeby zasiedlić poniemieckie ziemie i że tu nam nie należy się ziemia bo tu banderowcy chodzą, bo tu różne zbrodnie. Bo to Świerczewskiego zamordowali.

Wyjechali jak Pan Dymitr miał 18 lat, pamięta jak przywieźli ich na Dolny Śląsku. Dostali zrujnowane domy, bez okien, bez drzwi, niekiedy nawet bez ścian. Osiedlali niekiedy całymi wsiami, przykładem tego jest Lisiec obok Legnicy, do którego została przesiedlona większość Łemków z Bartnego:

Jak przyjechaliśmy to nie wolno było opuszczać wioski, za wioskę nie wolno wyjechać jakiś czas. ORMowcy pilnowali. My przyjechali tam to było tak, że nikt inaczej nam nie powiedział jak Ukrainiec, Banderowiec. Tak to było nastawione, to była taka polityka. Ludzi nastawili, żeby uważali bo banderowcy przyjeżdżają. To oni z siekierami spali w razie czego. Oni się bali nas a my się bali ich. Gdzieś po roku to było już skumplowane, powiedzieli nam co myśleli na początku.

Marcelina Jakimowicz

Kinga Zabawa

25 sie 2011

EtnoBadania. O biciu świni, karze za zniszczone buty i zniknięciu nauczyciela...

Pan Dymitr urodził się w 1929 roku, mieszkał i nadal mieszka w Bartnem. Zapytany o dzieciństwo, podobnie jak inni, wspomina pasanie krów. Dzieci w tym czasie bawiły się ale także czytały książki i odrabiały zadania domowe. Szkoła, mały budynek, w którym musiało zmieścić się 50-60 uczniów, dlatego chodziło się na lekcje na dwie tury. Pierwsza grupa uczyła się od 8:00 do południa a następna-starsza do godzin popołudniowych. W czasie przerw i na pastwisku dzieci urozmaicały sobie czas różnorakimi zabawami. Przykładem tego jest bicie świni:

Miało się taki kij i stawiało się takiego klocka, którego się ucięło, na dużym pniu. Stawiało się go na środku półkola. W tym półkolu stały dzieci. Dzieci było o jeden więcej niż kii. Każdy miał 10 metrów do środka i się rzucało kijem i do tego klocka się celowało. Kto scelował - był dobry, a kto nie scelował musiał lecieć po kij i szybko wracać na miejsce, bo następny zastępował jego miejsce, a on stał z boku. A ten co scelował, ten klocek poleciał daleko, on musiał lecieć sam po swój kij. Ten co stał z boku musiał lecieć po klocka i jeśli zdążył - klocka wziął, postawił na pniu. To wtedy on leciał na miejsce tego co poleciał po kija, taka zamiana.

Bawiono się także w chowanego, bądź robiono piszczałki z wierzby. W domu dzieci urozmaicały sobie czas różnymi graczkami – np. drobne kawałki drewna podrzucało się z wewnętrznej strony dłoni na zewnętrzną. Na czyjej dłoni zostało najwięcej kawałków, ten wygrywał. Dzieci robiły także bączki, puszczane w ruch zaplątanym wokół sznurkiem.

Na przerwach w szkole grano w dwa ognie, dziewczyny na chłopaków. Piłka była gumowa. Gdy nie było kogoś stać na taką piłkę to napychali do środka łachmanów a potem obszywali płótnem, byleby tylko okrągłe było i nie bolało, gdy sie uderzy. W zimie zjeżdżało się z górki za szkołą na sankach i nartach ale także na drewnianych butach....

W zimę jak nauczyciel poszedł do swojego biura, to na górkę my latali żeby zjeżdżać. Podczas okupacji to buty drewniane dawali, to się kijka pod tyłek brało i się jechało na tych butach. Ale tego nam nauczyciel zabrania, mówił: Nie wolno jeździć, psuć butów, zdzierać! A potem zaczyna się lekcja i on przyuważył kto jeździł i wskazuje: Ty, ty i ty - pod tablice, klękać! Na grochu, albo na kukurydzę. Tak z 10 minut kazał klękać. Taka dyscyplina. Jak ktoś zadania nie odrobił albo czytankę albo wiersz i nauczyciel go sprawdził i powiedział: Nie umiesz czytać-łapa! I taki miał pręcik, kijek albo linijkę i wtedy pięć albo cztery razy bił. Dziewczynki mniej dostawały. Chłopaki nieraz nawet po tyłku dostawali, tak przy wszystkich. Na ławkę nauczyciel go kładł, bił i pyta: Wiesz za co dostałeś? Odpowiada: No wiem. To wtedy na ławkę siadać. A jeśli ktoś nie wiedział za co, to jeszcze raz dostawał tylko lżej.

Pan Dymitr uczył się i kończył szkolę w czasie okupacji niemieckiej. Wspomina jednego z nauczycieli, który pewnego dnia zniknął. Mówiono, że spotkał go kryminał. Nauczyciel uczył czegoś, co nie zgadzało się z polityką niemiecką. Jaka w rzeczywiści spotkała go kara-tego nie wiadomo. W czasie gdy nie było belfra nie chodziło się do szkoły miesiąc bądź dłużej, aż do czasu gdy przychodził nowy nauczyciel, który wiedział już czym grozi opowiadanie o tym, co niewygodne dla propagandy niemieckiej...

Marcelina Jakimowicz

Kinga Zabawa

24 sie 2011

W drodze...czyli krótki raport z podróży



Rankiem 13-tego sierpnia przyjechaliśmy do Tarnowa. Tam szwendaliśmy się po rynku, po bocznych uliczkach. Jak to w życiu etnologa bywa - kilka razy się zagubiliśmy. Dzięki temu właśnie spotkaliśmy dobrych ludzi, którzy wyratowali nas z opresji, przy okazji posiedzieli na rynku pod parasolami, pokazali kilka ciekawych miejsc, kawałek swojego Tarnowa. Opłacało się pogubić.

Potem dojechaliśmy do Bartnego. Tam zaczęliśmy od niedzielnego nabożeństwa w cerkwi a także wizyty w muzeum, mieszczącym się w starej cerkwi grekokatolickiej. Kustoszem muzeum jest pan Jan Madzik, który opowiedział nam pokrótce historię miejscowości. Na naszej drodze była też „Stara Chyża” - karczma, w której przecież najłatwiej nawiązuje się kontakty – namiary na kolejnych rozmówców. Interesowało nas tak jak podczas poprzednich badań: dzieciństwo, życie codzienne, historie związane z przedmiotami - pamiątkami. Z Bartnego doszliśmy do Nieznajowej, Czarnego, Krzywej, Bodak, Bielanki. Wszystkie te miejsca to łemkowskie wioski usytuowane wśród gór. W Krzywej trafiliśmy do Izby Pamięci prowadzonej przez Panią Annę Dobrowolską, której udało się zebrać wiele zdjęć Krzywej i okolic z dawnych lat, stały się podstawą wystawy. Zdjęcia zebrane przez Panią Annę można także obejrzeć w publikacji „Krótkie spodenki mojego Dziadka”. Polecam!

Bartne do dziś słynie z kamieniarstwa, choć dziś już nie żyją tam tradycyjni kamieniarze to istnieją ich kamienne dzieła. Dziś śladem ich działalności w samym Bartne, ale i w innych okolicznych wioskach są kamienne krzyże wzdłuż ulic. Stawiano je przed chałupami. Dziś większość z nich stoi w polu, po chałupach nie ma śladu. Może tylko kępy pokrzyw wskazują miejsca, gdzie w domach stał piec a zdziczałe drzewa owocowe sugerują, gdzie mógł być sad. Jedną z dawnych łemkowskich wsi była Nieznajowa. Miejsce owiane mitem i legendą. Żeby tam dotrzeć trzeba było przejść strumyk kilka razy. Szliśmy drogą, niby to przez polanę, gdzieniegdzie rzadki las, ale wystarczyło się dobrze przyjrzeć, by zauważyć gdzie były zagrody. Zrekonstruować w wyobraźni wieś, zrozumieć, że ktoś tu mieszkał. Wśród dolin najbardziej przykuwają wzrok krzyże. Zapewne większość krzyży tak w Nieznajowej, Bartnem jak i we wszystkich innych wioskach miało swoją historię, intencję, przyczynę wykucia. Do takich historii staraliśmy się dotrzeć. Czy się udało – ocenicie za kilka dni. Materiał opracowujemy. Z dnia na dzień na blogu będą się pojawiać nowe opowieści.

Krzyże te są świadectwem czasu. Kamień zdaje się być trwały i wytrzymały a przewraca się, sypie się i kruszy. O restauracją ich walczy Stowarzyszenie Rozwoju Sołectwa Krzywa na czele z Panią Anną Dobrowolską (http://www.krzywa.w.of.pl).



Magda Pietrewicz

23 sie 2011

EtnoBadań ciąg dalszy, czyli wędrowanie, poszukiwanie, spotkanie z Łemkami






W kwietniu szukaliśmy historii Łemków z okolic Legnicy. Tam rozmawialiśmy między innymi z Łemkami wysiedlonymi z gór do Liśćca, Michałowa, Lisowic (patrz na wpisy od 10 kwietnia i późniejsze). Na bazie zebranych historii wiosną 2012 planujemy zrobić spektakl. Tym razem wybraliśmy się w góry - te, o których z tęsknotą nam opowiadano w Legnicy. Wyszliśmy na spotkanie z tymi, którzy wrócili z powrotem na Łemkowszczyznę.

Grupa badawcza to czwórka studentów wrocławskiej etnologii. W składzie: Marcelina Jakimowicz, Kinga Zabawa, Grzegorz Kurka (zwany Krzysiem) i ja, czyli Magda Pietrewicz. Wyjazd „zorganizowany” przez prezeskę Koła Naukowego Etnologów, zwaną „kierowniczką wycieczki” – Marcelę. Natomiast samą wyprawę dofinansował Uniwersytet Wrocławski.

Wędrowaliśmy przez Beskid Niski w poszukiwaniu łemkowskich opowieści. Z plecakiem przez góry, pagórki, doliny, strumyki. Mieliśmy ze sobą wszystko, co było potrzebne do swobodnego poruszanie się w terenie. Zatrzymywaliśmy się tam, gdzie chcieliśmy. Tam gdzie spotkaliśmy przychylnych ludzi i gdzie intuicja kazała nam zostać na dłużej. Poza czasem, nic nas nie ograniczało.

Oprócz zbierania opowieści mieliśmy także inny, równie ważny cel. Byliśmy tam też po to by znaleźć ludzi, którzy chcieliby z nami współpracować przy tworzeniu samego spektaklu. Zapraszaliśmy i wciąż zapraszamy szczególnie muzyków, ale także i amatorów teatru - nieprofesjonalistów. Szukamy ludzi w wieku 18 – 24 lata oraz starszych muzykantów, którzy grają tak, jak nauczył ich ojciec bądź dziad, by teraz nauczyli nas.

Jesteśmy wdzięczni wszystkim, którzy nam pomogli. Tym, którzy pokazywali drogę, którzy nas podwozili, karmili, śpiewali, dobrze radzili i dobrze życzyli a szczególnie tym, którzy opowiadali. Dziękujemy za te spotkania, bo były one sednem wyjazdu.

Dziękujemy tym, którzy nas gościli a u których było nam bardzo dobrze. Dla tych, którzy wybierają się w Beskid Niski polecamy noclegi w „Domu na Wzgórzu” w Gorlicach, agroturystykę w Bartnem 57, chatkę w Nieznajowej (http://www.nieznajowa.obozy.pl/historia.php), gdzie panuje przemiła atmosfera. Wbrew temu, co piszą o chatce w Nieznajowej niektóre gazety wcale nie jest tam pusto, można napotkać świetnych ludzi.

Teraz czas na opracowanie materiału. Poszczególne opowieści, które zebraliśmy będziemy umieszczać na blogu w ciągu najbliższych dni. Warto zajrzeć!


Magda Pietrewicz