Pan Dymitr urodził się w 1929 roku, mieszkał i nadal mieszka w Bartnem. Zapytany o dzieciństwo, podobnie jak inni, wspomina pasanie krów. Dzieci w tym czasie bawiły się ale także czytały książki i odrabiały zadania domowe. Szkoła, mały budynek, w którym musiało zmieścić się 50-60 uczniów, dlatego chodziło się na lekcje na dwie tury. Pierwsza grupa uczyła się od 8:00 do południa a następna-starsza do godzin popołudniowych. W czasie przerw i na pastwisku dzieci urozmaicały sobie czas różnorakimi zabawami. Przykładem tego jest bicie świni:
Miało się taki kij i stawiało się takiego klocka, którego się ucięło, na dużym pniu. Stawiało się go na środku półkola. W tym półkolu stały dzieci. Dzieci było o jeden więcej niż kii. Każdy miał 10 metrów do środka i się rzucało kijem i do tego klocka się celowało. Kto scelował - był dobry, a kto nie scelował musiał lecieć po kij i szybko wracać na miejsce, bo następny zastępował jego miejsce, a on stał z boku. A ten co scelował, ten klocek poleciał daleko, on musiał lecieć sam po swój kij. Ten co stał z boku musiał lecieć po klocka i jeśli zdążył - klocka wziął, postawił na pniu. To wtedy on leciał na miejsce tego co poleciał po kija, taka zamiana.
Bawiono się także w chowanego, bądź robiono piszczałki z wierzby. W domu dzieci urozmaicały sobie czas różnymi graczkami – np. drobne kawałki drewna podrzucało się z wewnętrznej strony dłoni na zewnętrzną. Na czyjej dłoni zostało najwięcej kawałków, ten wygrywał. Dzieci robiły także bączki, puszczane w ruch zaplątanym wokół sznurkiem.
Na przerwach w szkole grano w dwa ognie, dziewczyny na chłopaków. Piłka była gumowa. Gdy nie było kogoś stać na taką piłkę to napychali do środka łachmanów a potem obszywali płótnem, byleby tylko okrągłe było i nie bolało, gdy sie uderzy. W zimie zjeżdżało się z górki za szkołą na sankach i nartach ale także na drewnianych butach....
W zimę jak nauczyciel poszedł do swojego biura, to na górkę my latali żeby zjeżdżać. Podczas okupacji to buty drewniane dawali, to się kijka pod tyłek brało i się jechało na tych butach. Ale tego nam nauczyciel zabrania, mówił: Nie wolno jeździć, psuć butów, zdzierać! A potem zaczyna się lekcja i on przyuważył kto jeździł i wskazuje: Ty, ty i ty - pod tablice, klękać! Na grochu, albo na kukurydzę. Tak z 10 minut kazał klękać. Taka dyscyplina. Jak ktoś zadania nie odrobił albo czytankę albo wiersz i nauczyciel go sprawdził i powiedział: Nie umiesz czytać-łapa! I taki miał pręcik, kijek albo linijkę i wtedy pięć albo cztery razy bił. Dziewczynki mniej dostawały. Chłopaki nieraz nawet po tyłku dostawali, tak przy wszystkich. Na ławkę nauczyciel go kładł, bił i pyta: Wiesz za co dostałeś? Odpowiada: No wiem. To wtedy na ławkę siadać. A jeśli ktoś nie wiedział za co, to jeszcze raz dostawał tylko lżej.
Pan Dymitr uczył się i kończył szkolę w czasie okupacji niemieckiej. Wspomina jednego z nauczycieli, który pewnego dnia zniknął. Mówiono, że spotkał go kryminał. Nauczyciel uczył czegoś, co nie zgadzało się z polityką niemiecką. Jaka w rzeczywiści spotkała go kara-tego nie wiadomo. W czasie gdy nie było belfra nie chodziło się do szkoły miesiąc bądź dłużej, aż do czasu gdy przychodził nowy nauczyciel, który wiedział już czym grozi opowiadanie o tym, co niewygodne dla propagandy niemieckiej...
Marcelina Jakimowicz
Kinga Zabawa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz