Trzeci wyjazd na
Łemkowszczynę, wcześniej z innymi grupami zbieramy opowieści o dawnych czasach wśród Łemków wysiedlonych w ramach akcji Wisła, lecz to mój pierwszy wyjazd z
grupą: artystów, muzyków, aktorów i niezwykle muzykalnych maturzystów, dla
których celem wyprawy jest muzykowanie. Widzę
jak zaczynają wciągać się w magię poznawania łemkowskiej kultury, jak wielką
radość sprawia im słuchanie wspomnień starszych.
Jak ktoś kiedyś powiedział
ludzie, którzy przeżyli wojnę, zawsze w rozmowie wcześniej czy później do niej nawiążą. Tak też jest ze
starszymi Łemkami, dla których działania wysiedleńcze w 1947 roku stały się
punktem zwrotnym w ich biografiach, podzieliły ich życie na przedtem i potem.
Wspominanie o takich doświadczeniach jest zawsze trudne i wiąże się z odgrzebywaniem pamięci i zapomnianych emocji, wspólne śpiewanie
stanowiło przerwę, bądź wstęp do opowieści, pozwalało pośrednio wyrazić emocje.
Tyle jeśli chodzi o przyglądanie
się innym i refleksje z tym związane. Z drugiej strony ja, dla której wchodzenie
do domów z pieśnią na ustach kojarzyło
się raczej tylko z kolędnikami:) Tu ta bardziej muzykalna część grupy stwarza
dobrą atmosferę przy spotkaniach. Obserwuję ten błysk w oku babć i dziadków na dźwięk pieśni, których jak sami
mówili nie mieli na językach od
dziesiątek lat. Ciche podśpiewywanie, które z czasem zamienia się w
przypominanie się kolejnych zapomnianych
pieśni. Podoba mi się to muzykowanie.
Magia spotkania polsko-łemkowskiego, niedowierzanie starszych Łemków, że nie jesteśmy swoje, że Polki; Pytania: Na pewno
korzeni chociaż nie macie? Chwile, w
których nasi rozmówcy niespodziewanie w
rozmowie przechodzą na łemkowski świadczą o tym, że czują się w naszym
towarzystwie swobodnie.
Może mityzuję kwestie
spotkania, może popełniam błąd zwracając uwagę na moc śpiewu w spotkaniu, może odkrywam na nowo prawdę, która mówi o sile muzyki w
jednoczeniu się ludzi. Jednak uśmiech i otwarcie jakie powoduje te kilka,
wydawać by się mogło nieznacznych piosenek spowodowało, że na sobie poczułam
siłę śpiewu, którzy jednoczy, staje się wspólnym mianownikiem do dialogu obcych
sobie osób. I tak widzę w pamięci twarze osób, które przedstawiają nam
kolejne przyśpiewki, pieśni miłosne, kołysanki. Widzę także twarze
współtowarzyszy wyprawy, jak śpiewają przy ogniskach, w drodze, a nawet przy
cięciu drewna. Pieśni wryte w głowę,
wielokrotnie śpiewane powodują, że po przyjeździe do domu cały czas podśpiewuję,
aż rodzina zaczyna śpiewać: Siadu sobi
na konyka, siadu sobi na konyka, jak na winu poidu...
Marcelina Jakimowicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz