24 cze 2012

Pieśni, których nie mieli na językach kilkadziesiąt lat...



Trzeci wyjazd na Łemkowszczynę, wcześniej z innymi grupami zbieramy opowieści o dawnych czasach   wśród Łemków wysiedlonych w ramach akcji Wisła, lecz to mój pierwszy wyjazd z grupą: artystów, muzyków, aktorów i niezwykle muzykalnych maturzystów, dla których celem wyprawy jest muzykowanie.  Widzę jak zaczynają wciągać się w magię poznawania łemkowskiej kultury, jak wielką radość sprawia im słuchanie wspomnień starszych. 

Jak ktoś kiedyś powiedział ludzie, którzy przeżyli wojnę, zawsze w rozmowie wcześniej czy później do niej nawiążą. Tak też jest ze starszymi Łemkami, dla których działania wysiedleńcze w 1947 roku stały się punktem zwrotnym w ich biografiach, podzieliły ich życie na przedtem i potem. Wspominanie o takich doświadczeniach jest zawsze trudne i wiąże się z odgrzebywaniem pamięci i zapomnianych emocji, wspólne śpiewanie stanowiło przerwę, bądź wstęp do opowieści, pozwalało pośrednio wyrazić emocje. 

Tyle jeśli chodzi o przyglądanie się innym i refleksje z tym związane. Z drugiej strony ja, dla której wchodzenie do domów z pieśnią na ustach kojarzyło się raczej tylko z kolędnikami:) Tu ta bardziej muzykalna część grupy stwarza dobrą atmosferę przy spotkaniach. Obserwuję ten błysk w oku babć  i dziadków na dźwięk pieśni, których jak sami mówili nie mieli na językach od dziesiątek lat. Ciche podśpiewywanie, które z czasem zamienia się w przypominanie się kolejnych zapomnianych pieśni. Podoba mi się to muzykowanie. Magia spotkania polsko-łemkowskiego, niedowierzanie starszych Łemków, że nie jesteśmy swoje, że Polki; Pytania:  Na pewno korzeni chociaż  nie macie? Chwile, w których nasi rozmówcy niespodziewanie  w rozmowie przechodzą na łemkowski świadczą o tym, że czują się w naszym towarzystwie swobodnie.

Może mityzuję kwestie spotkania, może popełniam błąd zwracając uwagę na moc śpiewu w spotkaniu, może odkrywam  na nowo prawdę, która mówi o sile muzyki w jednoczeniu się ludzi. Jednak uśmiech i otwarcie jakie powoduje te kilka, wydawać by się mogło nieznacznych piosenek spowodowało, że na sobie poczułam siłę śpiewu, którzy jednoczy, staje się wspólnym mianownikiem do dialogu obcych sobie osób. I tak widzę w pamięci twarze osób, które przedstawiają nam kolejne przyśpiewki, pieśni miłosne, kołysanki. Widzę także twarze współtowarzyszy wyprawy, jak śpiewają przy ogniskach, w drodze, a nawet przy cięciu drewna.  Pieśni wryte w głowę, wielokrotnie śpiewane powodują, że po przyjeździe do domu cały czas podśpiewuję, aż rodzina zaczyna  śpiewać: Siadu sobi na konyka, siadu sobi na konyka, jak na winu poidu...

Marcelina Jakimowicz 

 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz