29 kwi 2011

Potwór się budzi / The monster is waking up





In Polish: 

Z czym mi się kojarzy Nowy Świat?

Obecnie z ruiną, w której znowu chce się coś dziać. Jest jak zamarły w letargu potwór, który niczym Śpiąca Królewna, czeka na pocałunek aktywiacji.

Był tam kiedyś WDK i Teatr Żydowski. jak przez mgłę, wydaje mi się, że byłem tam na jakimś koncercie. Ale czy to tylko imaginacja zrodzona z czyichś opowieści - nie wiem.

Wiem za to, że w minionym dziesięcioleciu zostawiłem tam fragment swojego życia. A to dlatego, że, statystowałem tam w "Hamlecie". Próby, spektakle, garderoby. Kurz, dym (dużo dymu), piasek. Muzyka na żywo. Bieganie po trapach i po balkonie. Wieszanie Klaudiusza. Bycie fragmentem scenografii w "teatrzyku". Międzyczasowe rozmówki. Czasami nieprzyzwoite dowcipy Hamleta. Ciągłe ponaglanie Ofelii, żeby przyniosła ukochanemu ludowi worek ziemniaków. Żebraninowe straszenie wchodzących widzów. Morze czasu, słów i myśli.

Przez te wszystkie lata (2001 - 2009), oprócz Hamleta miała tam miejsce jeszcze jedna premiera. "Zona", którą udało mi się obejrzeć, nie zagościła niestety tam na dłużej.

No a teraz "potwór" się budzi...

Jimi Karankievitch


In English:

What are the association with the New World?

Currently, with the ruin, where once again something will happen. It is like a monster  frozen in stagnation. It’s like the Sleeping Beauty, waiting for a kiss to wake up.

There was  WDK (Cultural Center)  and Jewish Theatre. I remember that as through a mist. It seems to me that I was there on the concert. But maybe it is just my imagination, which have born in my mind because of someone's story - do not know.

I do know that during the past decade, I left part of his life there. This is because I was a statist in the performance “Hamlet”. " Rehearsals, performances, dressing rooms. Dust, smoke (a lot of smoke), sand. Live music. Running after traps and the balcony. Hanging Claudius. Being a piece of scenery in "theater. " Conversation in the meantime. Sometimes Hamlet’s obscene jokes. Constant urge of Ophelia to bring to beloved people a sack of potatoes. Frightening of entering spectators. The sea of time, words and thoughts.

Through all these years (2001 - 2009), there was one more premier in this place. "Zona ," which I managed to see. Unfortunately, “Zona” were placed there no for a long time.

Well, and now the "monster" is waking up ...

written by : Jimi Karankievitch

translated by: Magda Pietrewicz

28 kwi 2011

Nikolaistrasse 19

In English:

(New World Street, Julian Lensky Street, Saint
Nicholas Street , Nikolaistrasse)


"In the years around 1883-1899 was owned by restaurateur Ernst Weist. In the
1883 year on the third floor lived a retired music director - Eugen
Trauwitz. In the years around 1899-1914 on the first floor living secretary
regency of Legnica, and (since about 1910) a financial adviser - Augustus Vogt.
In 1905 owner of the building was restaurateur's widow - Henrietta
Kubatschek nee Herwig, who lived on the ground floor. On the second floor
lived cadastral officer – Reinhold Quarder. In the years around 1905-1910
on the second floor lived city secretary (in 1910 the police secretary) Adolf Weide.

In the years around 1910-1919, the owner of the building and restaurant (in the 1919 it was
a tavern ) "Zum Reichsadler” was a restaurateur - Emil Mueller. In 1914,
year on the second floor lived widow – Bianca Warmuth nee Schlaubitz. In
1919 on the first floor living cinema operator, and also a carpenter -
Karl Barth. In 1921, the owner of the cinema ("Jupiter Lichtspielle") was
E. Hermann, who lived at. Green Street 3 (Zielona 3), and the administrator -
carpenter Karl Barth.

In 1926 the owner of the building and tavern was the workshop manager
Alois Langer, who in the years around 1926-1930 lived on the first floor.
Ran the tavern Ernst Seifert, who lived on the first floor. In the years
about 1914-1930 on the second floor lived painter master - Paul Hartramph.

In the years around 1930-1936 building was owned by the German Office
Postal and Telecommunications (in 1939, "Erholungsheim" Verw.-GmbH
d.Reichsbund. d Deutsch. Beamten). In 1930 the tavern
host was Karl Grossman. In the years around 1930-1939 on the first floor living
postman - Hermann Hindemith. On the second floor living a cobbler master -
Emil Gruendel. In the years 1933-1936 ran the tavern host - Alfred Strauch. On the second floor living widow - Klara Hartrampf nee Renner. In 1933 on the third floor lived a photographer - Hans Heep. In 1939 the tavern renter was host - Paul Jakob. On the first floor lived
Luisa Langer. On the second floor living cobbler master widow – Ida Gruendel
nee Brendel, seamstress Helen Merkel and
yardman - Erwin Naepelt. On the third floor lived a carpenter - Karl
Walter. "

Information taken from the book: Włodzimierz Kalski "Legnica
Tarninów "Part III, Legnica 2001, p. 141
Informaton found, translated and prepared by Roch Andrzejczak
Picture from: wroclaw.hydral.com

In Polish: 

(ul. Nowy Świat, ul. Juliana Leńskiego, ul. św. Mikołaja, Nikolaistrasse)
ulica wytyczona w miejscu gdzie niegdyś znajdował się Szpital św. Mikołaja


"W latach ok. 1883-1899 właścicielem był restaurator Ernst Weist. W
1883 roku na III piętrze mieszkał emerytowany dyrektor muzyczny Eugen
Trauwitz. W latach ok. 1899-1914 na I piętrze mieszkał sekretarz
rejencji legnickiej i (od ok. 1910 roku) radca finansowy August Vogt.
W 1905 roku właścicielką była wdowa po restauratorze Henrietta
Kubatschek z domu Herwig, która mieszkała na parterze. Na II piętrze
mieszkał urzędnik katastralny Reinhold Quarder. W latach ok. 1905-1910
na II piętrze mieszkał sekretarz miejski (w 1910 roku sekretarz
policyjny) Adolf Weide.

W latach ok. 1910-1919 właścicielem kamienicy i restauracji (w 1919
roku gospody) "Zum Reichsadler" był restaurator Emil Mueller. W 1914
roku na II piętrze mieszkała wdowa Bianca Warmuth z domu Schlaubitz. W
1919 roku na I piętrze mieszkał operator kinowy, a zarazem stolarz -
Karl Barth. W 1921 roku właścicielem kina ("Jupiter Lichtspielle") był
E. Hermann, który mieszkał przy ul. Zielonej 3, a administratorem
stolarz Karl Barth.

W 1926 roku właścicelem kamienicy i gospody był kierownik warsztatu
Alois Langer, który w latach ok. 1926-1930 mieszkał na I piętrze.
Gospodę prowadził Ernst Seifert, który mieszkał na I piętrze. W latach
ok. 1914-1930 na II piętrze mieszkał mistrz malarski Paul Hartramph.

W latach ok. 1930-1936 kamienica była własnością niemieckiego urzędu
pocztowo-telekomunikacyjnego (w 1939 roku "Erholungsheim", Verw.-GmbH
d.Reichsbund. d Deutsch. Beamten). W 1930 roku gospodę prowadził
gospodnik Karl Grossmann. W latach ok. 1930-1939 na I piętrze mieszkał
pocztylion Hermann Hindemith. Na II piętrze mieszkał mistrz szewski
Emil Gruendel. W latach ok. 1933-1936 gospodę prowadził gospodnik
Alfred Strauch. Na II piętrze mieszkała wdowa Klara Hartrampf z domu
Renner. W 1933 roku na III piętrze mieszkał fotograf Hans Heep. W 1939
roku dzierżawcą gospody był gospodnik Paul Jakob. Na I piętrze
mieszkała Luisa Langer. Na II piętrze mieszkali wdowa po mistrzu
szewskim Ida Gruendel z domu Brendel, krawcowa Helena Merkel oraz
robotnik kolejowy Erwin Naepelt. Na III piętrze mieszkał stolarz Karl
Walter."

Informacje zaczerpnięte z pozycji: Włodzimierz Kalski "Legnicki
Tarninów"; część III, Legnica 2001, str. 141
Informacje znalezione, przygotowane przez Rocha Andrzejczak

27 kwi 2011

DUA


DUA, Nowi Swiat 19, named after Gershon DUA. It was a Jewish Theatre (in the Yiddish language). The theatre house was Jewish property. I heard it was recently re-opend. The first play I saw there was "Ha'Dibbuk", played by famous actor Ida Kamiska. DUA had plays such as: two Konillemel, Shalom Aleichem's plays, Ha'Dibbuk, DJigan and Shumacher.

Above the theatre – there was a place where theatre courses were held, along rehearsals of a quire, dance company, mandolin orchestra, wind instruments orchestra - he Played the trumpet in this orchestra for 10 years. They represented the city in concerts at many places all over Poland.
The DUA was a marginal thing for us, although we used to have parties there over Saturdays.
In the club there (above the theatre hall) were chairs, and someone used to play live music, or the gramophone played. We used to dance Rock 'n roll (Elvis), Marino Marini and many different kinds of music. I remember the Russian composer Dunajewski music.

The theatre stopped working in late 50's (when most of the Jews left Poland, in 1956-7).

General – life in Legnica, and Jewish life in Legnica

Cultural life ware very much developed during that time in Legnica (40's-50's).
Most of our lives there were concentrated in the Jewish primary school (school number 7). Everyone were Jewish there – staff, teachers and pupils. We didn't have much relation Poles during primary school. Later on in high school we did.
There were Kibutzzim in the town, socialistic oriented: Gordonia, Mizrahi, Ha'shomer Ha'tzair and more. Itzik – was in a Polish youth movement, it socialistic oriented.
During '46-'48 most of the Jews have left the town. In December 1946, 3200 Jews lived in Legnica. At the pick 8000 Jews lived there.
Many factories for Jews were established there ("cooperatives"), owned by Jews.

Interview summary with:
Itzchak Fogelman (born 1934), Lived in Legnica: March 1946-February 1964
Miriam Fogelman (born 1938), Lived in Legnica: 1953-1964 (lived in Nowi Swiat number 12)
Autors of text: Rotem Volk, Inna Eizenberg, 1. Naama Berman
Photo taken from: http://www.wroclaw.hydral.com.pl/320284,foto.html

"Stara" mieszkanka Legnicy od 47 roku

Mieszkała na ul Działkowej. Nowym Światem chadzała codziennie prowadzając dzieci do przedszkola. Pamięta, że wcześniej ulica nazywała się Ałema Sziłejhema (niestety pamięta tę nazwę tylko fonetycznie). Później Żydzi zmienili ją na Nowy Świat.

 

Pamięta czasy Teatru Żydowskiego DUO. Odbywały się tam różne występy, na które chadzała. Szczególnie utkwił jej w pamięci występ słynnego w latach 60-tych Kabaretu, którego nazwy nie pamięta, ale kojarzy jej się nazwisko Kaczmarek. Ponieważ jest również fanką muzyki cygańskiej, zapamiętała występ grupy Romskiej.

 

Były tam organizowane różnego rodzaju imprezy dla dzieci: "choinki" zakładowe, przedstawienia.

 

W przerwach występów można było pójść na kawę i kupić coś do picia dzieciom w mieszczącym się tam kiosku/bufecie.

 

Wraz z mężem bywała również na walkach bikserskich, które były tam organizowane.

 

Pamięta, że przez wiele lat działo się tam bardzo dużo, aż pewnego dnia się to urwało

 

Jimi Karankievitch

 

 

Street "New World"

 

Story of the street "New World" in Legnica, like all of the most small

and dark Polish streets, is connected with small hooligans, dark

interests, misfortune ...

And so was the Gypsy, his name was Rubin. He his neck was burnt and

movement inflexible. He was the dark nature of the terror of children

in primary school. He moved to Germany in his teens, and when he

returned, became wiser. ..Why? Anyone knows...

Another story is connected with the boy - Damian, who had the

misfortune to be born into a family of alcoholics. Despite his

passion, which was football, had committed suicide. The reason was

probably heartbreak. After this incident his sister and her baby left

the family home...

A good story is connected with women with a Greek origin, who's got an

Asylum with her family in Legnica. Unfortunately nowadays she has

serious health problems.

Is it possible that the place had a bad influence on people? Or maybe

bad people have an influence of this place? It all sounds mysterious ...

I'm curious, where is the truth.

 

Stories collected by Hania

Historie Nowego Świata / The story of the New World

 Już 6 maja na Nowym Świecie zaczynamy warsztaty teatralne.  Pracować będziemy nad Historiami zebranymi. Wciąż szukamy i zbieramy opowieści.  Trochę już ich mamy… Poczytajcie!

 On 6th of May in the New World Center drama workshop will start. So, it’s very soon. We’ll work on the stories about this place. We are still searching for stories.  Already some of them are collected…  You are very welcome to read!

17 kwi 2011

17 kwietnia 2011-podsumowanie wyników etno-badań






W ostatni dzień projektu spotkaliśmy się by podsumować wyniki badań . Zebraliśmy ok. 20 rozmów - wywiadów, w których pytaliśmy się o wspomnienia z Łemkowszczyzny, rozmawialiśmy przeważnie ze „świadkami historii”, ludźmi pamiętającymi czasy przesiedleń na teren Dolnego Śląska. Jednak kontaktowaliśmy się także z młodszymi generacjami Łemków, którzy wskazali nam elementy, na które powinniśmy zwracać uwagę prowadząc badania a także wprowadzili nas w kulturę i historię tej grupy.

Rozmawiając ze starszymi Łemkami staraliśmy skupiać się na tematyce dzieciństwa i młodości na Łemkowszczyźnie, wspomnień związanych z tym terenem. Ponieważ tematyka przesiedleń jest ważnym faktem historycznym w tożsamości , bardzo często stawała się kolejnym etapem rozmów. Niektórzy z naszych rozmówców uważali, że czas przesiedleń był najważniejszym wydarzeniem w historii Łemków, kiedy to zostali pozbawieni swojej ojcowizny i terenów, na których od pokoleń żyli i pracowali. Usłyszeliśmy także wiele opowieści o codziennym życiu na tzw. ziemiach odzyskanych, szczególnie ciekawe były wspomnienia z pierwszych miesięcy organizowania życia w nowym miejscu. Jeden z informatorów gdy obudził się pierwszego dnia w nowym domu, nie mógł przyzwyczaić się do nowego krajobrazu, mówi : brakowało mi czegoś, brakowało mi gór.

W ostatnim dniu trwania projektu zebraliśmy się, by wstępnie wybrać ze wszystkich usłyszanych opowieści elementy wspólne we wspomnieniach całej grupy. Dyskutowaliśmy także które z konkretnych historii powinny znaleźć się w planowanym na przełom sierpnia i września spektaklu, którego reżyserami i aktorami będą młodzi Łemkowie i Polacy.

Niektóre z rozmów we fragmentach znalazły się na blogu, jednak większość nadal jest transkrybowana.  

W ostatnim dniu trwania projektu oglądnęliśmy także film Ostatnia podróż do domu, który opowiadał o wspomnieniach przesiedlonych Bojków. Zostali oni wysiedleni z Bieszczad na tereny północnej Polski. Podobnie jak Ukraińcy i Łemkowie stracili należące do nich od wieków tereny. W filmie pokazana jest podróż Bojków na ich rodzime tereny.

Na przełomie sierpnia i września będzie organizowany spektakl opierający się na zebranych historiach najstarszych Łemków. Już teraz zapraszamy serdecznie młodych Łemków i Polaków do współtworzenia spektaklu.

Dziękujemy serdecznie wszystkim, którzy pomogli nam w zbieraniu opowieści, a w szczególności naszym rozmówcom, którzy poświecili czas na to, by podzielić się z nami swoimi wspomnieniami.

Marcelina Jakimowicz

Etno-badania. W głowach się kołatało, że długo ziemi nie zobaczymy...


Tam

W domu było ich kilkoro, starsza siostra rządziła młodszym rodzeństwem. Miała jakieś pieniądze, więc się jej bali. Gdy paśli krowy to zawsze coś pośpiewali. Jak wielu naszych rozmówców Pan Ł. zaznacza, że mimo panującej w tamtych czasach biedy naród łemkowski zawsze był wesoły i lubił śpiewać.

W domu na ścianie był cały ciąg świętych obrazów. Na wóz zabrali tylko kilka, zawinęli w siano delikatnie, żeby się nie obiły: m.in. Chrystusa i Maryję. Te obrazy zachowały się w dobrym stanie, bo były nowsze. Zabrano też kilka obrazków, które były w rodzinie od dawna., prawdopodobnie po pradziadkach Pana Ł. Po wielu latach, gdy obrazki zaczęły się kruszyć proboszcz doradził by je spalić i popiół rozsypać po rzece. Dlatego w domu Pana Ł. zostały na ścianie tylko najnowsze ikony Chrystusa i Maryi...

Z zabaw dziecięcych pamięta jak mama dla zajęcia czasu maluchom wysypywała groch na kartkę. Gra podobna do popularnych pchełek. W letnie di kąpano się w rzekach. Chłopcy robili wygłupy, zaczepiali dziewczyny.

Pan Ł. mówi, że Łemkowszczyzna była biedna ale wesoła. Organizowano zabawy, potańcówki, na których przygrywała czteroosobowa orkiestra. Dziewczyny przychodziły z butami w ręku, żeby ich nie zabrudzić przed pokazaniem się. Trzeba było zatańczyć z dziewczyną niekiedy nawet jak się nie podobała, bo tak wypadało. Zabawy organizowano tam, gdzie była drewniana podłoga i trochę miejsca na tańce.

W domach często na podłodze była ubita ziemia, polewana wrzątkiem, by zrobiła się skorupa. Drewniane podłogii weszły później do powszechnego użytku.

Mieli dwa dni na spakowanie się, brali tylko potrzebne rzeczy, resztę zostawili. Na polu zostało zboże, na piecu zakwas na chleb. Nie wiedzieli gdzie jadą. Myśleli, że wrócą jednak jak powiedział Pan Ł: W głowach gdzieś tam się kołatało, że długo ziemi nie zobaczymy i prawdopodobnie tam nie wrócimy. Jednak chcieli wierzyć, że jadą tylko na jakiś czas. Z czasu przesiedleń pamięta wszechogarniające poczucie pośpiechu. Gdy siedział na wozie trzymając w dłoniach lejce a rodzina pakowała kolejne tobołki cały czas mówiono im, że mu się śpieszyć. Gdy już odjeżdżali spadł mu pod końskie kopyta kapelusz. Czuł, że nie może już go podnieść. Po drodze widział jak ludzie wyrzucają cięższe rzeczy, ponieważ konie mocno załadowanymi wozami nie mogły podjechać pod górę. Na trasie wypędzeń co jakiś czas widać było jakieś żarna, skrzynie na mleko bądź całe tobołki. Droga usiana śladami historii ludzkiego nieszczęścia...

Na roboty do Niemiec...

W wieku 19 lat został wywieziony do Niemiec, tam pracował 5 lat.Mówi, że był młody dlatego tak mocno nie odczuł, że jest mu ciężko. Jedzenia nie dawali mało, spał na sianie, miała zajmować się końmi i krowami. Konie co kilka dni były czyszczone, musiał wchodzić na stołek by dosięgnąć kłębu. Potem przychodził Niemiec, wyciągał chusteczkę, przecierał grzbiet. Chusteczka była brudna. Mówił: Noch einmal, schnell....i tak kilka razy.

Ludzie byli podzieleni na kilka grup ze względu na prace, którymi się zajmowali. Byli tam Polacy, oprócz Pana Ł. jeszcze jeden Łemko, Ukrainiec, Francuzi. Robili sobie wzajemnie psikusy: np. gdy Pan. Ł wracał ze stajni z widłami to nadkładał drogi żeby strzepać widły nad świeżym praniem leżącym w misce. Kilka razy miał rozmowy z gospodarzem przez takie psikusy. Któregoś razu grożono mu pistoletem. Powiedział tylko: Strzelajcie, mnie wszystko jedno i chyba gorzej już nie będzie. Cierpiał psychicznie bo był daleko od swoich a fizycznie było mu dobrze, bo był młody.

Tutaj

Gdy przyjechali na Dolny Śląsk wysadzili ich obok jeziora. Rozpoczęły się poszukiwania wolnych domów. Spali w stodole, bo w dachu ich nowego domu była wielka dziura od bomby. Orząc, ręcznie wybierali do wiader niewypały.

Pewnego dnia kilka lat po wojnie przyjechał do nich Niemiec, który jako dziecko opuścił ten dom udając się na zachód. Razem z Panem Ł. poszli na grób dziadków Niemca. Wspominał czasy dzieciństwa na tych terenach. Pan Ł. czuł, że przeżyli to samo mimo różnego pochodzenia. Mówi, że gdy dawny mieszkaniec zobaczył stan domu, który nosił jeszcze ślady wojny na swoich murach zatrzymał się przed drzwiami wejściowymi: Ten Niemiec stanął w progu, oparł się i wył jak syrena. Wył, tylko to, dalej nie mógł iść. Mnie od razy się nasza chata przypomniała. Może biedna ale jednak od dziada nasza. To same doświadczenie, on taki sam człowiek i tak samo cierpi jak ja.

Marcelina Jakimowicz

16 kwi 2011

Etno badania. Dlaczego ziemniaki to kumpery?



 

Pan Michał Romaniak został przesiedlony z Florenki kiedy miał 10 lat. Opowiada, że za rzeką Białą były wspólne pastwiska. Tam dzieci pasły krowy.

Zapytany o zabawy wspomina strażackie ćwiczenia, kiedy to kazano biegać z wiadrami wody. Pamięta też zabawę w nauczyciela. Pisało się białą kredą po ścianach. Coś z tego wyszło, bo został nauczycielem. Uczył fizyki.

Dido, czyli dziadek. Tak nazywano Wasyla Łuczkowca, opowiadał dzieciom wiele historii i bajek. Ale nie za darmo. W zamian trzeba było zaśpiewać, recytować wiersz czy przeskoczyć przez ognisko.

Jedna z zapamiętanych historyjek tłumaczyła dlaczego ziemniaki w wiosce, gdzie mieszkał nazywano kumpery. Kiedy chłop kupował u Żyda ziemniaki, ten wytłumaczył mu, że pochodzą z Peru mówiąc „kom Peru”. Namawiał: „Waniu kup sobie takie bardzo dobre do jedzenie. Chłop kupił i zapamiętał to jako nazwę warzywa stąd „kompery”. Faktycznie posmakowały, gotowali je dość często. Po kilku dniach z pobliskiej wsi na obiad przyszedł teść. Kiedy poczęstowano go ziemniakami też przekręcił nazwę. Wyszły z tego "kampary" a może i jeszcze inaczej. Różne nazwy powędrowały przez okolicę i tak w kilku wioskach położonych blisko siebie nazywano ziemniaki inaczej.

Ulubioną zabawką Pana Michała były drewniane klocki. Nie zachowały się do dziś, ale są inne pamiątki. Na przykład prasa do sera, chłodżenycia, czy międlica do międlenia lnu.

Magda Pietrewicz

Etno- badania. Łamańczyk

Opowieści pana Michała Romaniaka

Podczas wieczornic draczki darły pierze i przędły, przy okazji umilając sobie czas śpiewami. Na ich zakończenie następował "łamańczyk". Do izby wpadali kawalerowie i pannom, do których "czuli miętę" porywali zza pasa u spódnicy furki inaczej zwane kądzielami (patyki na których była kądziel, z których ręcznie przędzono) i łamali je na kolanach. Z takim złamanym kijem młodzieniec szedł do ojca swojej oblubienicy ze słowami:

- Naszku ( naszek to w wolnym tłumaczeniu ojciec chrzestny) złamałem furkę ... (tu padało imię ukochanej).

Wyjścia z tej sytuacji były dwa: ojciec mógł przyjąć lub też odmówić zalotnikowi.

Jeśli padały słowa: - To zrób nowy - młodzieniec dostawał przyzwolenie na spotykanie z dziewczyną. W przypadku gdy usłyszał: - Zrobię jej ja nowy - odchodził z przysłowiowym kwitkiem.

Jimi Karankiewicz

Etno- badania.Cerkiew




Rozmowa z Panem Dymitrem Dubec, Michałów, 16.04.2011

Rodzeństwo Pana Dymitra Dubeca to głównie osoby duchowne, tylko on taki „zbój” – opowiada nam w drodze do Cerkwi, do której ma klucze. Cerkiew jest niewielka, malowniczo usytuowana wśród pól. Wybudowali ją sami. Ziemię poświęcono 3 maja 1987, a budynek był gotowy 6 sierpnia 1989. Wewnątrz gra kolorów i światła. Wiele obrazów. Blask ikon. Pan Dymitr nie pamięta, żeby któryś z obrazów przybył tu wraz z Łemkami z gór. W późniejszych czasach obrazy przywędrowały z różnych miejsc. Tak ze stron rodzinnych jak i na przykład z Jeleniej Góry.

W drodze powrotnej pan Dymitr opowiada o zabawkach, które wyrabiano z drewna. "Był taki jeden w wiosce, co się tym trudził. Na przykład konia z powozem zrobił" – wspomina.

W zimowe wieczory dziewczęta przędły. Były to tak zwane "wieczorki." Często towarzystwa dotrzymywali chłopcy. Poza tym też grali w karty w tysiąca lub w durnia. Zasady gry w durnia są bardzo proste: kto przegra ten dureń. Poza tym grano też w oczko. Bywało, że na pieniądze. Zdarzyło się nawet, że ktoś pole przegrał. Karty były własnej roboty, bo skąd wziąć gotowe.

Etno-badania: Trzy dziewczynki z sąsiedztwa

W górach były trzy domy po sąsiedzku a w każdym domu jedna dziewczynka. Trzymały się więc razem. Ziemniaki obierały wspólnie w każdym domu kolejno. Dzieci często wypasały zwierzęta. Na polanie niejednokrotnie od pracy uwalniał sen, nieraz śpiewanie czy zabawa. Choć czasu na zabawę było niewiele, dziewczynki znajdywały wolne chwile i urządzały sklep, gdzie za „towar” uchodziły groch, jagody, owoce kaliny jako cukierki…, czy też niańczyły gałgankowe lalki, które same robiły z kolorowych szmatek.

Nie przywieziono zbyt wiele rzeczy, bo koń tuż przed przesiedleniem zachorował i nie mógł ciągnąć wozu. Zabrano ze sobą: bydło, ubrania, pierzyny oraz święte obrazy, które teraz są w cerkwi. Ojciec naszej rozmówczyni był kościelnym, dlatego przewieźli dużo obrazów stamtąd do nowej świątyni, tu na miejscu.  

Dolę Łemków zamieszkujących górzyste tereny stanowiła ciężka, wyczerpująca praca. Ujarzmianie dzikiej przyrody było warunkiem przetrwania w tych trudnych warunkach. Od maleńkości, od kiedy dziecko ustać mogło należało pracować, pomagać rodzicom w codziennych obowiązkach. 

 

Etno-badania: Historyjka z cyklu "zasłyszane"

Przybył na nasze ziemie w wieku lat 25. Kowal z ojca. Pod naporem próśb i namów tegóż, pomimo zagrożenia utraty życia zdecydował się na wyruszenie w rodzime strony. Pociągi pod "szczególnym nadzorem", liczne punkty kontrolne mające mu w tym przeszkodzić nie były mu straszne. Sobie tylko znanymi sposobami przywiózł na łono rodziny 250 kilogramowe kowadło. I do dziś dnia pozostaje ono w jej rękach i stoi w miejscowej kuźni.

Jimi Karankiewicz

15 kwi 2011

Etno-badania: Ludzi należy dzielić na dobrych i złych. Opowieść Pana Jana



Ludzi należy dzielić na dobrych i złych ,nie na Polaków, Łemków, Ukraińców… Życie Pana Jana, opowieści, którymi się z nami podzielił pozwalają wierzyć w prawdziwość tego zdania. Zarówno wśród „swoich” na Łemkowszczyźnie, jak tu, na Dolnym Śląsku spotykał on i takich, i takich, jednak pewna ufność do ludzi nakazywała raczej żyć z innymi w zgodzie. 

Czas młodości i dzieciństwa był tym najlepszym dla naszego rozmówcy; wypełniony po brzegi zarówno obowiązkami, jak i zabawą, którą organizowało się bez używania specjalnych rekwizytów. Często wystarczały kamienie, kijki, drzewa.

Jedna ze wspomnianych gier była podobna do hokeja na trawie. Inna polegała na tym, że dzieci stały w półkolu a na środku w specjalnie przygotowanym dołku kładło się  drewniany klocek. Zawodnik miał wybić ją z dołka. Jeśli mu się nie udało zamieniał się miejscami z kimś, kto stał w półkolu. Były też zawody, czyli kto pierwszy wejdzie na drzewo. Inna wspomniana zabawa była już w zamkniętym kole. Trzymano się za ręce i śpiewano piosenkę o mostach. Jedna osoba spoza koła próbowała się dostać do środka, a zadaniem reszty było jej nie wpuścić.  Zabawa w Żyda polegała na tym, że przebrany za Żyda „kupował” zboże i płacił za nie kijem skręconym ze słomy. Podczas innych zabaw i poza nimi chłopcy często dokuczali dziewczynkom. Te gry zespołowe, tak jak śpiewanie, tańce wskazują na towarzyski, wspólnotowy ich charakter. Pan Jan śpiewał dobrze, ale nie grał na żadnym instrumencie. Polecono go by uczył się grać na skrzypcach u miejscowego grajka. Mimo, że tato pana Jana bardzo chciał, by chłopiec grał uznał jednak, że instrument jest zbyt drogi i nic z tego nie wyszło.

Po powrocie z wojny pan Jan zastał pusty dom. W międzyczasie jego rodzinę przesiedlono na Ukrainę, ale sami nie chcieli by do nich dołączył, bo tam jak mówiono, była bieda. Niedługo przed wyjazdem na Zachód ożenił się. Wesele wyprawił im teść. 

Z gór, czyli z okolic powiatu Gorlice pan Jan przyjechał z pustymi rękami. Wraz z żoną przenieśli się za jej rodzicami w okolice Legnicy. Stali na przystanku w jednej z małych miejscowości kiedy podeszła do nich Niemka i zapytała czy mają łóżko. Wówczas nie mieli nawet dachu nad głową, ale dostali od niej łóżko. Pan Jan wspomina, że do zawsze będzie ją trzymał w sercu. 

Z przedmiotów przywiezionych z gór przez rodzinę żony pozostała do dziś motyka. Stara ale porządna. Córka pana Jana do dziś jej używa mimo, że tu na miejscu nie używało się motyki, bo tu były już kopaczki.  Pan Jan dobrze  pamięta tę motykę, bo często kazali mu kopać nią ziemniaki. Bardzo tego nie lubił. Przy wykopkach kobiety zbierały kartofle szybciej od mężczyzn, bo tych żekomo bolały plecy. Przyznaje, że kobiety były bardziej wytrwałe. Podczas wykopek zbierało się kilku sąsiadów i sąsiadek, wspólnie pracowano a potem pieczono kartofle. Była wódka wino i śpiewy. Choć śpiewać się za wiele nie chciało, bo w krzyżu łupało - śmieje  pan Jan.

Mariola Mysior 

Magda Pietrewicz

14 kwi 2011

Etno-badania: "burza mózgów" czyli zebranie dotychczas uzyskanego materiału












Etno-badania w terenie


















Etno-badania: ...jak puzzle


Tego samego dnia, w następnej wiosce spotkaliśmy z polecenia sąsiadów, Panią Salomeę. Opowiadała, że nie przywieźli wielu rzeczy do Polski, bo wszystko się spaliło, głównie były to skrzynie z ubraniami ale również obrazy. Było ich sześć. Jeden trzeba oprawić, bo rama się zniszczyła. Tego pani Salomea nam nie pokazała ale przyniosła drugi obraz. Matkę boską karmiącą. Ten sam co wisiał na ścianie u Pani Justynki. Też trochę zniszczony, ale mniej okrojony. Widzimy co raz to więcej i więcej. Składamy poszczególne elementy w całość jak puzzle. Ten obraz chronił rodzinę. Kiedy burza stawiany w oknie wraz ze świecą odsuwał niebezpieczeństwo. Dzięki niemu Pani Salomea, mimo iż ma siedemdziesiąt lat na nic nie choruje.

Magda Pietrewicz
W rozmowach uczestniczył również Jimi Karankiewicz

Etno-badania: Szliśmy boczną drogą...




Szliśmy boczną drogą niewielkiej wsi. Pokierowani przez jednego z tutejszych chłopców zachodzimy do pani Justynki. Uśmiecha się na nasz widok. Wita nas serdecznie.

Chałupa prosta ale zadbana, schludna. Na ścianie obraz. Okazuje się, że jest w rodzinie od lat. Kiedy pytamy od ilu pokoleń pani Justynka ma problem, żeby zliczyć. Ciężko to określić, ale na pewno od dawna. Przyjechał tu razem z jej rodziną i od tej pory wisi w tym samym miejscu, na tej samej ścianie. Na skromnej ramie widać ślady czasu. Jest porysowana, poobijana, bo przebyła długą drogę pociągiem, jak to tłumaczy pani Justynka. Widoczne są też delikatne odbarwienia po zalaniu wodą. Ponoć to nie jest całość obrazu. Tatuś pani Justynki poobcinał boki bo zniszczyły się z czasem.


Matka Boska Karmiąca opiekowała się nimi zawsze i dlatego zawsze mieli co jeść. Modlono się do nij przed jedzeniem. A jedli wszyscy razem z jednej misy. Każdy miał swoją własną drewnianą łyżkę podpisaną, zaznaczoną gdzieś na odwrocie. Pani Justynka do dziś ją ma. Wyciąga z szuflady kuchennej komody łyżkę wyciosaną z drewna, z kwiecistymi wzorami. Gdzieniegdzie starte drewno, wyrobione przez czas. Jeszcze czasem jej używa.



Poza tym rodzina pani Justynki zabrała ze sobą rejbaczkę - tarkę do prania. Prało się na niej w rzece, tarło się ubrania, pościele a potem kiedy przestała być potrzebna gdzieś się zawieruszyła. Możliwe, że do dziś gdzieś na strychu leży, ale ciężko do niej dotrzeć.

A jeśli chodzi o przedmioty z czasów dzieciństwa – Pani Justynka wspomina lalki ze szmatek. Robiła je babcia albo mama. Kupowanych zabawek wówczas nie było, robiło się je samemu pod warunkiem, że znalazło się na to czas. Było wówczas dużo pracy, trzeba było pomagać rodzicom od małego, głównie paść zwierzęta. Kiedy kilkoro dzieci siedziało razem na polanie było wesoło. Skubało się trawki, śpiewało, grało. Pani Justynka wspomina zabawę w „chłopa”. Na drodze malowało się chłopa i trzeba było po nim skakać. Z innych gier był jeszcze „skakanka” i „palant” (gra drużynowa, w której trzeba było zbijać kija kijem. Trzeba było uważać na nogi, bo można było po nich oberwać.)

Magda Pietrewicz

W rozmowach uczestniczył również Jimi Karankiewicz


13 kwi 2011

Etno-badania: Ten zegar stary


Rozmowa z Panem Włodzimierzem, przeprowadzona przez Kingę Zabawę, poniedziałek, 11.04.2011r.

W domu Pana Włodzimierza znajduje się stary zegar. Zawieszony na ścianie w sypialni Państwa Anusi i Włodka, nieustannie przypomina o ziemi ojców. Wiele lat temu został podarowany tacie Pana Włodka przez przyjaciela, który owy czasomierz przywiózł z Łemkowszczyzny. Przeszło siedemdziesięcioletni chronometr, choć jest nadal sprawny, obecnie nie wybija godzin, ponieważ pracuje bardzo głośno i uniemożliwia tym spanie. Znajdował się w kuchni domu rodzinnego Pana Władysława od bardzo dawna. Kiedy nocami wybijał godziny, przebudzony domownik słyszał go nawet w pokojach na piętrze i mógł policzyć uderzenia niosące informacje o godzinie. Pan W. jako chłopiec – najmłodsze w rodzinie dziecko – któregoś razu nakleił nad tarczą zegara naklejkę z kukułką, która to już poblakła, dekoruje front zegarowego korpusu z drewna po dziś dzień. Kiedy zegar spieszył lub późnił się, sprężynę i koła zębate stanowiące wnętrze opisywanego zabytku konserwowano naftą, nakładaną delikatnie gęsim piórem wprost na metalowe części.

Z wielką dozą poczucia humoru Pan W. opowiadał o dzieciństwie, młodości, małżeństwie, dorosłości. Nigdy nie ukrywając łemkowskości,.Spotykał się czasem z pewnymi przytykami słownymi, które, jak sam mówi, padały od osób „niepewnych swojego pochodzenia”. Przytacza sytuację z pracy, w której jeden z kolegów kilkukrotnie wspominał innym jako, że jego dziadka, to „Łemkowie piłą przecięli”. Za którymś razem Pan W. podszedł doń i z uśmiechem na ustach rzekł: „A to strasznie niedobry musiał być ten dziadek skoro aż piłą go cięli.” Swoją postawą przypomina nam, jak istotnym w życiu Łemków było pozytywne nastawienie. „Cała moja rodzina wesoła była”, dodaje. „Nawet w tych cięższych czasach myśmy się potrafili śmiać”. A czasy w istocie nie należały do najłatwiejszych, choćby ze względu na inwigilowanie życia Łemków przez rząd, którą to Pan W. określa mianem „ostrego reżimu”. Ponadto Łemkowie znani Włodzimierzowi byli wyjątkowo pracowici. „U nas w domu nikt nie miał problemów z nauką. Ogólnie u nas wszyscy dobrze się uczyli. Wiadomo, czasem jakiś mniej zdolny się trafił, ale to jak wszędzie”. Poza najstarszą siostrą całe rodzeństwo zdobyło średnie wykształcenie.

Mówił także o latach kawalerskich, w których wraz z kolegami jeździł na różne tańce, po to aby spotkać jakie urodziwsze dziewczyny. Pewnego dnia kiedy przyjechał w okolice Legnicy na potańcówkę, za pośrednictwem kolegi, poznał swoja przyszłą żonę – Anusię. Obecnie od przeszło 30 lat mieszka wraz z żoną w Legnicy.

Kolejna porywająca rozmowa pozwoliła dowiedzieć się o zabawach, zabawkach, rodzinnych pamiątkach, a także sprawach codziennych i zwykłym życiu tych, którzy bez wahania nazywają siebie Łemkami.

Kinga Zabawa

Etno-badania: A zakład, że...

Miał 12 lat gdy wywieźli go ze wsi obok Krynicy, był najmłodszy z rodzeństwa. Opowiada jak na wraz z rodzicami pakowali na wóz najpotrzebniejsze rzeczy. Koń, kozy, pług, odzież i święte obrazy, których matka zostawić by nie dała. Dopiero po czasie przypomina sobie też o skrzypcach, na których ojciec pięknie grał. Później dostał je w spadku brat, który jedyny z rodzeństwa coś tam brzdękolił jako chłopak.  Dzieciństwo kojarzy mu się z pasaniem krów, jednak był czas także na zabawy. Tu wspomina o popularnym drewnianym krążku, o którym już kilka razy opowiadali nam starsi Łemkowie. W zimę były sanki, narty. Był mały więc narty zrobił mu z jesionowego drewna starszy brat. Dziewczynki miały pajacyki z drewna albo szmatek. Były też gry zręcznościowe, zawody bądź zakłady: kto szybciej, kto dłużej, kto wyżej.

Gdy miał 11 lat założył się z kolegami, kto więcej razy przepłynie trasę od kamienia do pomostu. Wytrzymał. Pływał długo. Zmęczony chciał chwycić się za kamień, który okazał się śliski przez porastający mech, kilka razy próbował się na niego wdrapać. Zaczął lecieć na dno. Gdy tonął zobaczył  swoją koleżankę z dziecięcych lat, która umarła jako dziecko. Przyszła po niego w drodze do zaświatów,  ale potem przyszedł ojciec: a ja go nie znał a on na nią zaraz, tak nic się nie odzywał tylko popatrzył na nią, ona zniknęła, on zniknął a ja się znalazł żywy.

Ojciec nie pozwolił by dziecięca towarzyszka zabaw zabrała chłopca. Sprowadził jego na ziemię. Potem okazało się, że uratował go sąsiad.

Z czasów dziecięcych pamięta imiona i nazwiska swoich kolegów, przesiedlonych wraz z rodzinami na różne wioski w okolicy Legnicy. Większość już poumierała.

W domu dużo się śpiewało, w trakcie pracy ale także w chwilach wolnych. Teraz jak człowiek sam jak duch, to się tak nie chce.

 

 Mariola Mysior

 Marcelina Jakimowicz

 

Etno-badania: Dzieciństwo i młodość naznaczone wojną



Dzieciństwo i młodość naznaczone wojną nie mają w sobie tyle beztroski, co te spędzone w spokojnych czasach. Przypomniała nam o tym Pani T., która na sobie doświadczyła trudów dorastania w pełnym niepokojów świecie. Nasza rozmówczyni zaznaczała, że nie było wiele czasu i miejsca na zabawę. Ukrywanie się w lesie przed Niemcami, później zagrażająca wiosce partyzantka i wreszcie akcja przesiedleńcza dotkliwie doświadczyły mieszkańców Łemkowszczyzny. Jednak mimo tego odbywały się wesela, rodziły się dzieci. Pani T. swoje wesele pamięta bardzo dobrze. Tradycyjnie nie obyło się bez śpiewów i tańców, ale w obawie przed partyzantami zabawa trwała tylko jeden dzień i nie była tak huczna jakby mogła. Na Ziemie Zachodnie Pani T. – młoda mężatka przyjechała z małym zawiniątkiem: pierworodnym synem. Najcenniejszymi i najtrwalszymi pamiątkami z Łemkowszczyzny, która Pani T. przechowuje do dziś są zdjęcia ślubne oraz wyhaftowana przez kuzynkę koszula: ubrana do ślubu i na kolejne ważne uroczystości rodzinne.

Lata życia z dala od rodzinnego domu nie pomniejszyły żalu za utraconym krajobrazem, domem, gospodarstwem.  Jednak największą tęsknotą naszej informatorki było życie między swoimi…


Mariola Mysior 

Marcelina Jakimowicz


12 kwi 2011

Etno-badania: Jeden z małych sukcesów już w pierwszych dniach badań



Rozmowa z Marią Malesz i Heleną Hawran, przeprowadzone przez Kingę Zabawę i Michała Sądura, niedziela, 10.04.2011r.


Konwersacja z Paniami zaczęła się przed cerkwią tuż po nabożeństwie. Zaskakującym było nader pozytywne nastawienie Pani Marii do możliwości rozmowy z młodymi ludźmi. Kinga i Michał prowadzący EtnoBadania niemalże od razu zostali zaproszeni do domu w miejscowości pod Legnicą. Młodych badaczy ujęła otwartość i chęć starszych kobiet do opowiadania o swoim życiu. Pogawędkę rozpoczęto od tematu dzieciństwa, które w przypadku Pani Marii okazało się być świetnym początkiem prowadzącym do pogłębiania rozmowy. Panie pochodzą z tej samej wsi na Łemkowszczyźnie i znają się od dziecka. Wzajemnie uzupełniając swoje wypowiedzi, bardzo szybko wprowadziły młodzież w świat własnej młodości.

Poznano dwie skrajnie odmienne wizje dzieciństwa obu Pań. Dzieciństwo Marii wspominane jest jako najwspanialszy okres w życiu. Beztroski czas pełen radości i zabaw. Wśród tych podała Pani Maria znane do dziś: ciuciubabkę, kółko graniaste, sroczka-sroczka. Zapytana o ulubioną zabawkę, bez namysłu opisała wykonywane z jodłowych gałązek lalki, których konstruowanie, a następnie ubieranie w skrawki materiałów dostarczało najmilszej zabawy. Sztuki tworzenia owych laleczek nauczyła się od swojej babci.

Pani Helena mówiła o wczesnej młodości z wielkim smutkiem. Czas ten wiąże głównie z ogromnymi trudnościami materialnymi, osieroconej przez ojca rodziny. Matka została sama z czwórką małych dzieci. Trud ubogiego życia, a także ciężka praca fizyczna przysłoniły uroki dzieciństwa Pani Heleny.

Obie kobiety wesoło przywoływały obrazy tanecznych spotkań starszej młodzieży, podglądanych przez mniejsze dzieci, których nie dopuszczano do zabaw z racji zbyt młodego wieku. Mówiono też o śpiewach kawalerki przemierzającej wieś w poszukiwaniu pięknych panien do żeniaczki, a także głosowych potyczkach, podczas których młodzież ustawiała się na dwóch pobliskich wzgórzach i śpiewała wykorzystując echo.

Pani Maria opowiadała o początkach swojej edukacji, która nie należała do najłatwiejszych z racji dość długiej drogi do szkoły, 3 km przez las. Dziewczynka wstawała co dzień skoro świt, samodzielnie szykowała sobie śniadanie i wyruszała w niełatwą drogę. W szkole zjawiała się każdego dnia, nawet w czasie niesprzyjających warunków atmosferycznych. Dzięki zaangażowaniu i pilności, była bardzo lubiana i doceniana przez panie nauczycielki. Problemów w nauce nie miała także w szkołach na Dolnym Śląsku, a także technikum w Legnicy, które ukończyła z bardzo dobrymi wynikami. Proponowano jej dalszą naukę i aplikację na uczelnię wyższą, niestety postanowiła się usamodzielnić i pójść do pracy.

Wieloaspektowo ujęte zostało dzieciństwo kobiet, a także czas przesiedlenia oraz różne okresy „życia na zachodzie”. Dialog dostarczył wielu inspirujących fragmentów, które to z pewnością ułatwią pracę nad scenariuszem spektaklu. Ponadto zrewidowano i znacznie poszerzono wiedzę dotyczącą legnickich Łemków, co dodało tym samym sił i chęci do odbycia kolejnych rozmów.

Kinga Zabawa

Michał Sądur

10 kwi 2011

Etno - badania. Rozmowy.

W niedzielę 10.04 mieliśmy ogromną przyjemność porozmawiać wspólnie z panem Adamem Barną i panem Michałem Oleśniewiczem – osobami zasłużonymi dla społeczności łemkowskiej, czego przykładem są napisane przez nich książki dotyczące historii i kultury tej grupy. Rozmowa ta stanowiła rodzaj testu dla naszych badawczych pomysłów i wybranej tematyki. W przypadku pana Michała najważniejszymi zabranymi z rodzinnej wsi przedmiotami były święte obrazy, które zachował on do dnia dzisiejszego i które chciałby przekazać młodszym pokoleniom swojej rodziny. Równie ważne okazały się także skrzypce, których wspomnienie wywołało opowieści o dawnych zabawach i weselach, na których pan Michał pełnił rolę grającego do tańca muzykanta. Temat ten był także bliski dla pana Adama, który ponad 20 razy pełnił rolę starosty i drużbanta, co wymagało zarówno odpowiedniej wiedzy, jak i niemałej kondycji, jako że ceremonie weselne trwały zazwyczaj trzy dni i trzy noce. Muzyka i śpiewy towarzyszyły też zwykłym, codziennym spotkaniom młodych ludzi. A szczególnie w pamięć zapadły zabawy ostatniej zimy przed przesiedleniem, kiedy to potańcówki odbywały się prawie co sobotę.  

Większość z zabieranych przedmiotów stanowiły ubrania, narzędzia, maszyny i sprzęty używane w życiu codziennym i gospodarce. Jak okazało się po przyjeździe w okolice Legnicy, wiele z tych rzeczy było nieużytecznych w nowych warunkach i musiało ustąpić miejsca sprzętom zastanym na miejscu. Zmiana ta nie sprawiła jednak większych kłopotów przybyłej z Łemkowszczyzny ludności, która dość szybko nauczyła się gospodarować na nowych ziemiach. W pokonywaniu wielu materialnych trudności pomogła im przede wszystkim przywieziona z domu pracowitość i wytrwałość, a także wiara i – jak mówił pan Adam – poczucie humoru.

Dużo przedmiotów zostało na miejscu. Na przykład maszyna do szycia, której później żałowano., narzędzia i „chleb na polu”.

Co ciekawe, to nie przedmioty okazały się kluczem otwierającym najbardziej obrazowe wspomnienia obu panów oraz niezatartymi znakami rodzinnych stron. Tym, co przenosiło nas na dawną Łemkowszczyznę były natomiast przywiezione w pamięci krajobrazy – widoki gór, lasów, wijących się w dole rzek i strumyków, płynące w powietrzu śpiewy pasterek i pasterzy.

Wciąż żywe okazały się też wspomnienia z dzieciństwa. Pracy było dużo, głównie przy wypasie zwierząt, ale w międzyczasie dzieci znajdywały chwilę na zabawy. Różne gry wyczynowe: chodzenie na rękach, mocowanie się i zapasy. Jednym słowem gimnastyka. Były też gry zespołowe. Tak zwane „koło”, porównywane do dzisiejszego hokeja na trawie.

Zabawek nie było, ale dzieci robiły je same. Jedną z nich był gwizdek z drewna. Kiedy zepsuł się jeden strugało się następny i następny.

Podczas spotkania przekonaliśmy się, że rozmawiając o życiu i historii osób pochodzenia łemkowskiego nie sposób przemilczeć nieprzyjemności, kłopoty czy mówiąc najprościej – przykłady brutalnej niesprawiedliwości, z którą do dziś spotykają się niektórzy z nich.

Całość rozmowy może podsumować zdanie wypowiedziane przez pana Adama, które w najprostszy i przejmujący sposób ukazuje poczucie, które – być może – nie jest obce niektórym z przedstawicieli społeczności łemkowskiej: „Nigdy nie poczułem się tutaj, jak w domu. Ja tutaj śpię, a tam śnię”.                 

Kamil Piotrowiak