17 kwi 2011

Etno-badania. W głowach się kołatało, że długo ziemi nie zobaczymy...


Tam

W domu było ich kilkoro, starsza siostra rządziła młodszym rodzeństwem. Miała jakieś pieniądze, więc się jej bali. Gdy paśli krowy to zawsze coś pośpiewali. Jak wielu naszych rozmówców Pan Ł. zaznacza, że mimo panującej w tamtych czasach biedy naród łemkowski zawsze był wesoły i lubił śpiewać.

W domu na ścianie był cały ciąg świętych obrazów. Na wóz zabrali tylko kilka, zawinęli w siano delikatnie, żeby się nie obiły: m.in. Chrystusa i Maryję. Te obrazy zachowały się w dobrym stanie, bo były nowsze. Zabrano też kilka obrazków, które były w rodzinie od dawna., prawdopodobnie po pradziadkach Pana Ł. Po wielu latach, gdy obrazki zaczęły się kruszyć proboszcz doradził by je spalić i popiół rozsypać po rzece. Dlatego w domu Pana Ł. zostały na ścianie tylko najnowsze ikony Chrystusa i Maryi...

Z zabaw dziecięcych pamięta jak mama dla zajęcia czasu maluchom wysypywała groch na kartkę. Gra podobna do popularnych pchełek. W letnie di kąpano się w rzekach. Chłopcy robili wygłupy, zaczepiali dziewczyny.

Pan Ł. mówi, że Łemkowszczyzna była biedna ale wesoła. Organizowano zabawy, potańcówki, na których przygrywała czteroosobowa orkiestra. Dziewczyny przychodziły z butami w ręku, żeby ich nie zabrudzić przed pokazaniem się. Trzeba było zatańczyć z dziewczyną niekiedy nawet jak się nie podobała, bo tak wypadało. Zabawy organizowano tam, gdzie była drewniana podłoga i trochę miejsca na tańce.

W domach często na podłodze była ubita ziemia, polewana wrzątkiem, by zrobiła się skorupa. Drewniane podłogii weszły później do powszechnego użytku.

Mieli dwa dni na spakowanie się, brali tylko potrzebne rzeczy, resztę zostawili. Na polu zostało zboże, na piecu zakwas na chleb. Nie wiedzieli gdzie jadą. Myśleli, że wrócą jednak jak powiedział Pan Ł: W głowach gdzieś tam się kołatało, że długo ziemi nie zobaczymy i prawdopodobnie tam nie wrócimy. Jednak chcieli wierzyć, że jadą tylko na jakiś czas. Z czasu przesiedleń pamięta wszechogarniające poczucie pośpiechu. Gdy siedział na wozie trzymając w dłoniach lejce a rodzina pakowała kolejne tobołki cały czas mówiono im, że mu się śpieszyć. Gdy już odjeżdżali spadł mu pod końskie kopyta kapelusz. Czuł, że nie może już go podnieść. Po drodze widział jak ludzie wyrzucają cięższe rzeczy, ponieważ konie mocno załadowanymi wozami nie mogły podjechać pod górę. Na trasie wypędzeń co jakiś czas widać było jakieś żarna, skrzynie na mleko bądź całe tobołki. Droga usiana śladami historii ludzkiego nieszczęścia...

Na roboty do Niemiec...

W wieku 19 lat został wywieziony do Niemiec, tam pracował 5 lat.Mówi, że był młody dlatego tak mocno nie odczuł, że jest mu ciężko. Jedzenia nie dawali mało, spał na sianie, miała zajmować się końmi i krowami. Konie co kilka dni były czyszczone, musiał wchodzić na stołek by dosięgnąć kłębu. Potem przychodził Niemiec, wyciągał chusteczkę, przecierał grzbiet. Chusteczka była brudna. Mówił: Noch einmal, schnell....i tak kilka razy.

Ludzie byli podzieleni na kilka grup ze względu na prace, którymi się zajmowali. Byli tam Polacy, oprócz Pana Ł. jeszcze jeden Łemko, Ukrainiec, Francuzi. Robili sobie wzajemnie psikusy: np. gdy Pan. Ł wracał ze stajni z widłami to nadkładał drogi żeby strzepać widły nad świeżym praniem leżącym w misce. Kilka razy miał rozmowy z gospodarzem przez takie psikusy. Któregoś razu grożono mu pistoletem. Powiedział tylko: Strzelajcie, mnie wszystko jedno i chyba gorzej już nie będzie. Cierpiał psychicznie bo był daleko od swoich a fizycznie było mu dobrze, bo był młody.

Tutaj

Gdy przyjechali na Dolny Śląsk wysadzili ich obok jeziora. Rozpoczęły się poszukiwania wolnych domów. Spali w stodole, bo w dachu ich nowego domu była wielka dziura od bomby. Orząc, ręcznie wybierali do wiader niewypały.

Pewnego dnia kilka lat po wojnie przyjechał do nich Niemiec, który jako dziecko opuścił ten dom udając się na zachód. Razem z Panem Ł. poszli na grób dziadków Niemca. Wspominał czasy dzieciństwa na tych terenach. Pan Ł. czuł, że przeżyli to samo mimo różnego pochodzenia. Mówi, że gdy dawny mieszkaniec zobaczył stan domu, który nosił jeszcze ślady wojny na swoich murach zatrzymał się przed drzwiami wejściowymi: Ten Niemiec stanął w progu, oparł się i wył jak syrena. Wył, tylko to, dalej nie mógł iść. Mnie od razy się nasza chata przypomniała. Może biedna ale jednak od dziada nasza. To same doświadczenie, on taki sam człowiek i tak samo cierpi jak ja.

Marcelina Jakimowicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz