13 kwi 2011

Etno-badania: A zakład, że...

Miał 12 lat gdy wywieźli go ze wsi obok Krynicy, był najmłodszy z rodzeństwa. Opowiada jak na wraz z rodzicami pakowali na wóz najpotrzebniejsze rzeczy. Koń, kozy, pług, odzież i święte obrazy, których matka zostawić by nie dała. Dopiero po czasie przypomina sobie też o skrzypcach, na których ojciec pięknie grał. Później dostał je w spadku brat, który jedyny z rodzeństwa coś tam brzdękolił jako chłopak.  Dzieciństwo kojarzy mu się z pasaniem krów, jednak był czas także na zabawy. Tu wspomina o popularnym drewnianym krążku, o którym już kilka razy opowiadali nam starsi Łemkowie. W zimę były sanki, narty. Był mały więc narty zrobił mu z jesionowego drewna starszy brat. Dziewczynki miały pajacyki z drewna albo szmatek. Były też gry zręcznościowe, zawody bądź zakłady: kto szybciej, kto dłużej, kto wyżej.

Gdy miał 11 lat założył się z kolegami, kto więcej razy przepłynie trasę od kamienia do pomostu. Wytrzymał. Pływał długo. Zmęczony chciał chwycić się za kamień, który okazał się śliski przez porastający mech, kilka razy próbował się na niego wdrapać. Zaczął lecieć na dno. Gdy tonął zobaczył  swoją koleżankę z dziecięcych lat, która umarła jako dziecko. Przyszła po niego w drodze do zaświatów,  ale potem przyszedł ojciec: a ja go nie znał a on na nią zaraz, tak nic się nie odzywał tylko popatrzył na nią, ona zniknęła, on zniknął a ja się znalazł żywy.

Ojciec nie pozwolił by dziecięca towarzyszka zabaw zabrała chłopca. Sprowadził jego na ziemię. Potem okazało się, że uratował go sąsiad.

Z czasów dziecięcych pamięta imiona i nazwiska swoich kolegów, przesiedlonych wraz z rodzinami na różne wioski w okolicy Legnicy. Większość już poumierała.

W domu dużo się śpiewało, w trakcie pracy ale także w chwilach wolnych. Teraz jak człowiek sam jak duch, to się tak nie chce.

 

 Mariola Mysior

 Marcelina Jakimowicz

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz